No i Święta za nami. Laserowcy tym razem odpoczywali,
Optimiściarze mieli je spędzić pracowicie w Chorwacji i Słowenii. Niestety plan
nie do końca został zrealizowany - cóż nie tylko u nas zima nie daje za wygraną.
Relacja Magdy z wielkanocnego wyjazdu:
We czwartek, 21 marca, bladym świtem, wyjechaliśmy do
Chorwacji na obóz żeglarski. Jechaliśmy 13 godzin. Widok zza okna był piękny
przez cala drogę. W końcu, dotarliśmy do celu - Crikvenicy. Jest to piękne
miasteczko, złożone z wielu bardzo ładnych starych domków. Od razu
pojechaliśmy do domu, w którym mieliśmy mieszkać. Było w nim ładnie i
przytulnie, a tuż pod oknem przebiegał długi, wysoki wiadukt. Od razu
zabraliśmy się za rozpakowanie bagaży, później zjedliśmy obiad i poszliśmy spać.
Następnego dnia rano musieliśmy wstać wcześnie, ponieważ w ostatniej chwili okazało
sie ze regaty zaczynają się dzień wcześniej niż myśleliśmy, więc szybko się zebraliśmy
i pojechaliśmy do portu rozpakowywać łódki. Poszło nam to całkiem sprawnie i
bez problemu zdążyliśmy na - jak sie później okazało - jedyny wyścig tych
regat. Drugiego dnia nie wypłynęliśmy na wodę, ponieważ nie było wiatru.
Puszczenie wyścigów trzeciego dnia również się nie powiodło, bo po okolicy chodziła
bora - bardzo silny wiatr z gór. Regaty się nie odbyły, ale w tym jednym wyścigu,
najlepiej z naszej grupy wypadł Świstak. W poniedziałek, już po raz
trzeci, nie wypłynęliśmy na wodę, bo bora przyszła. Potem, przez kolejne dwa
dni, mieliśmy treningi. Pierwszego dnia było bardzo ciepło, ale drugiego juz
zimniej; przez obydwa dni wiało słabo. Pakowanie do Slowenii poszło nam bardzo
sprawnie. Podczas pobytu codziennie szliśmy grać w piłkę na boisko. Ostatniego
dnia, zagraliśmy mecz z Chorwatami.
We czwartek 28 marca pojechaliśmy do miejsca gdzie spędziliśmy
resztę wyjazdu, czyli Portoroż. Potem okazało się, że jest to adriatyckie Monte
Carlo. Na miejscu pierwszą rzeczą, jaką zrobiliśmy, było rozpakowanie i
otaklowanie łódek. Niestety nie zeszliśmy na wodę tego dnia, bo nie wiało. Następnie
pojechaliśmy do miejsca gdzie mieliśmy mieszkać. Wszyscy, łącznie
z trenerem, byliśmy rozczarowani rozmiarami naszych kuchni. Zajęliśmy dwa
apartamenty: w jednym mieszkał trener i chłopcy, a w drugim dziewczyny.
Pierwszego dnia regat było zimno i bezwietrznie, przez co nie było wyścigów,
ale trzymali nas nad wodą ubranych w suchary aż do 15. Cały dzień lało, więc na
koniec byliśmy przemoczeni, zmarznięci i odpadały nam palce. Drugiego dnia wiało
słabo, ale udało się rozegrać jeden wyścig. Było bardzo nieprzyjemnie, bo znów
przez cały dzień padał deszcz i było zimno. Wieczorem ja, Paulina, Świstak,
Karol i jego rodzice, którzy przyjechali w piątek wieczorem, poszliśmy na
wielkanocną mszę do katedry w Piranie. Jest to miasteczko, które kiedyś było własnością
Państwa Weneckiego. Aby się tam dostać musieliśmy wejść na górę, z której
roztaczał się przepiękny widok. Wszędzie dookoła nas była woda , w której
odbijały się światła z sąsiednich wysp. Pod nami widzieliśmy bardzo ładnie
oświetlony Plac Wenecki. W niedzielę rano, na śniadanie wielkanocne poszliśmy
do rodziców Karola. Jedzenie było pyszne. Po tym miłym poranku musieliśmy przygotować
się do wyścigów. Na wodzie wiało bardzo mocno i deszcz nie odpuszczał. W sumie regaty
zakończyły się trzema wyścigami. Najlepiej poszło znów Świstakowi oraz
Michalinie. Tego dnia regat było bardzo zimno, a my musieliśmy się jeszcze spakować.
Każdy po spłynięciu z wody był zmarznięty i obolały, wiec nikt nie kwapił
się sie do szybkiego pakowania. Na dodatek ci, którzy spłynęli do portu
wcześniej, przebrali się od razu w suche rzeczy, co w połączeniu
z nieustającym deszczem nie było dobrym pomysłem. Niestety musieliśmy wziąć
się w garść i spakować łódki. Zajęło nam to wyjątkowo dużo czasu, a przebywanie
z mokrych rzeczach na silnym wietrze sprawiło, że zmarzliśmy jeszcze
bardziej. Gdy tylko skończyliśmy pracę przy sprzęcie, ku naszej wielkiej uldze wróciliśmy
do apartamentów i mogliśmy się przebrać w suche ubrania. Dyżurne, czyli ja i
Wydra rozwiesiłyśmy rzeczy i poszłyśmy pomagać przy obiedzie, a reszta miała za
zadanie się spakować. Po jedzeniu, mieliśmy jeszcze niecałą godzinę na skończenie
pakowania i włożyliśmy bagaże do auta. Później ja i Wiktoria musiałyśmy iść
dalej pełnić obowiązki dyżurnych, robiąc wszystkim kanapki na drogę. Rano
wstaliśmy o 5:30, dopakowaliśmy rzeczy, które
zostały i po 45 minutach wyruszyliśmy w drogę powrotną do mroźnej i zaśnieżonej
Warszawy. Jeszcze zanim zdążyliśmy wyjechać ze Słowenii, zaczął padać deszcz ze
śniegiem.
Podczas wyjazdu trener Jurek jak zwykle dbał o to, abyśmy
każdą wolną chwilę spędzali w pożyteczny sposób, więc każdego wieczoru ja i
Karol musieliśmy robić próbne testy i ćwiczenia do testu kompetencyjnego, który
będziemy pisać po powrocie, a Świstak znów dostał lekturę do czytania (tym
razem była to „Zemsta"). Niestety wyjazdu
nie można zaliczyć do najbardziej udanych, ponieważ, za sprawą niesprzyjających
warunków, pływaliśmy bardzo mało.
Zdjęcia na FB
|