Aktualności

Żegnaj zimo! 2012-04-17

No i skończyliśmy zimę w ciepłych krajach. Laserowcy ostatnie zimowe zgrupowanie mieli we francuskim Martigues, Optimiściarze pozostali wierni Palamos... Aaaa, no i w Hiszpanii byli jeszcze nasi młodzi adepci Lasera, rozpoczynający dopiero swą przygodę z tą klasą.

W Palamos nasi zawodnicy pilnie trenowali o czym poniżej, natomiast pobyt w Martigues zakończyliśmy udziałem w zawodach z cyklu Laser Europa Cup. Najlepiej wypadł Matys, który w stawce 125 Laserów 4.7 zajął 16 miejsce, choć mogło być zdecydowanie lepiej - do ostatniego dnia nasz zawodnik plasowała się na 4 pozycji niestety urwana opaska w przedostatnim wyścigu, podczas którego dość mocno wiało uniemożliwiła zajęcia dobrego miejsca (a Trener mówił żeby zabezpieczyć), no a ostatni wyścig to wybór złej strony, no i w rezultacie obsuwa o 12 ‘oczek'. W Radialach startowało 219 zawodników,  Kuba jako jedyny zakwalifikował się do złotej grupy i zakończył zmagania na 60 miejscu, Cypek był w połowie srebrnej grupy a Mikołaj w połowie brązowej.

Pobyt w Hiszpanii tak relacjonuje Vika:

Na widok deszczu pierwszego dnia pomyślałam sobie - "no jasne, ostatnie Palamos miało być najfajniejsze, a pewnie cały wyjazd będzie padało''. Na dodatek, kiedy usłyszałam od Lestiego prognozę pogody, że do soboty ma być fatalnie, to wszystkiego mi się odechciało. Na szczęście po jakimś czasie przestało padać i przez resztę dni było przyjemne słońce i było baaardzo ciepło.
 

Oczywiście, jakżeby inaczej, nie brakowało na wyjeździe przypałów, ponieważ zawsze mamy nadmiar szalonych pomysłów w głowie. Mam nadzieję, że trenerowi podobała się nasza piosenka, którą śpiewaliśmy ze specjalną dedykacją dla niego przy każdym posiłku - "przyyypnij mi meedal, przyyypnij mi meedaal..." Wyjazd był bardziej luźny niż poprzednie, trener był dla nas wyjątkowo hojny, na przykład pozwolił nam oblewać się do woli w lany poniedziałek (bomby wodne, pistolety na wodę, szlauch i inne tego typu przyrządy do oblewania), mogliśmy ostatniego dnia zostać na dworze do 22 no i najfajniejsze - mogliśmy zamienić się łódkami z laserowcami na jeden wyścig, i takie tam inne. Jednak pod względem jedzenia i zasady ,,czego nie zjesz dzisiaj zjesz jutro" trener pozostał nieugięty. Piter zostawał codziennie obdarowywany dodatkową porcją obiadu a Jasiek musiał zjeść ogromnego skórotłuszcza.

Jednego dnia Wiktorowi, Maksowi i Piterowi chyba bardzo się nudziło ponieważ postanowili rzucać w siebie kiełbasą Pitera (nie wiem skąd ją miał). Oczywiście trener w porę zareagował na to niegodziwe zachowanie i uświadomił Piotrkowi, że jedzenia się nie marnuje - kazał mu ją wysuszyć a potem oddać psom (chyba).

Treningi były super, przeważnie wiało ok 3B, czasem więcej. Słońce prażyło niemiłosiernie, więc pomimo wiatru było ciepło i wszyscy oprócz Cyngla pływaliśmy w piankach, balastówkach lub superwarmach. Jednego dnia było hardcorowo, bo mega się rozwiało i po przerwie na jedzenie, na którą spłynęliśmy za falochron, nie mieliśmy już siły ponownie wypłynąć. Fale nas wtedy strasznie telepały a niektórych nawet wywiało z łódki - Michalina :)?

Nieustający konkurs na dyżurnego trwał po każdym zakończonym dyżurze, bez wyjątku. Wielka Komisja w osobach Trenera JJ, Trenerki Zuzi, Maksa i Lestiego wspólnie ogłaszała wygraną bądź wysunięcie się dyżurnego na prowadzenie. Sądzę, ze trener miał swoich faworytów, niewątpliwie byłam jednym z nich, bo miałam zaszczyt być dyżurną aż cztery razy! (brawo ja...)

Brakowało nam bardzo naszej chędogiej trenerki :( [no wiadomo;-) - przyp. red.]

Wiktoria

Swoimi wrażeniami dzieli się również Lesti:

We wtorek 3 kwietnia zebraliśmy się na lotnisku im. Fryderyka Chopina. W pierwszej turze polecieliśmy ja, Jasiek Ohde-Świętosławski, Michalina i Wiktoria Wróblewskie, Piotrek Ostrowski, Zosia Moritz i Oliwia Pawłowska. Z nieznanych powodów nasz lot opóźnił się i przylecieliśmy do Barcelony o godzinie 15. Pogoda w Barcelonie była śrenia. Było ciepło ale trochę padało. Następnie pojechaliśmy do Palamos. Tam rozpakowaliśmy rzeczy, zjedliśmy obiado-kolację i poszliśmy spać.

Dalej dni były do siebie podobne. Rano wstawaliśmy o godz. 8, ubieraliśmy się i biegliśmy na rozruch. Po rozruchu jedliśmy śniadanie i pakowaliśmy rzeczy żeglarskie do toreb. Potem jechaliśmy do portu, gdzie otaklowywaliśmy sprzęt. Później szliśmy się przebrać i wypływaliśmy na wodę. Grupa laserowców składała się ze mnie, Jaśka O.-Ś., Oliwii Pawłowskiej, Zosi Moritz i Maksa Jabłeckiego. Pływaliśmy od 12 do 16.30. Przez większość dni było ciepło, ale zwykle po południu padał deszcz.

Bardzo miło spędziliśmy święta. Na stole nie zabrakło ciast i innych delicji. Trener Jerzy Jodłowski wygłosił mowę, w której cieszył się że możemy wszyscy razem spędzić święta, a także wspominał inne wyjazdy, na których urządzaliśmy śniadanie wielkanocne.

Przez cały wyjazd wiatr był łaskawy, i tylko ostatniego dnia postanowił przenieść się w inne miejsce, jednak przez większość dni wiało mocno i dzięki temu mogliśmy trenować. Moim zdaniem ostatni wyjazd do Palamos w tym roku był bardzo udany, i mimo że czasem trener Jerzy lekko się irytował, to w gruncie rzeczy wszyscy bardzo miło będą pamiętali ten wyjazd.

Jan Marcin

A poniżej Palamos okiem Miśki:

Ostatni tegoroczny wyjazd do Palamos rozpoczął się tradycyjnie lotem do Barcelony. Ku wielkiej radości Wiktorii wchodziliśmy i wychodziliśmy z samolotu rękawem. W Barcelonie wsiedliśmy do samochodu i przejechaliśmy do Palamos. Na miejscu rozpakowaliśmy bagaże, a taklowanie sprzętu trener wspaniałomyślnie przełożył nam na następny dzień. Zostałam skazana na mieszkanie w jednym pokoju z Wiktorią...

Następnego dnia rano trener bezlitośnie wyciągnął nas na morderczy rozruch, który prowadził Pan Piotr. Biegaliśmy o wiele dłużej niż zwykle i zabrakło czasu na ćwiczenia (rzecz jasna bardzo tego żałowaliśmy). Potem, po śniadaniu (bez zapieksów :( ) pojechaliśmy do portu rozpakować sprzęt, co zajęło nam potwornie dużo czasu (pewnie przez brak siły, którą normalnie dają nam zapieksy...). Gdy mieliśmy już wszystko gotowe, musieliśmy poczekać z wyjściem na wodę, ponieważ zaczął padać deszcz, jednak kiedy tylko trochę przestało lać, trener zmusił nas do wyjścia na wodę. Po południu dołączyli do nas ci, którzy poprzedniego dnia pisali test szóstoklasisty i nie mogli lecieć razem z nami. Podczas czasu wolnego tradycyjnie poszliśmy grac w gałę i chowańca.

Kolejne dni mijały nam podobnie do pierwszego (ale na rozruchach biegaliśmy krócej i robiliśmy ćwiczenia, a na kolejnych śniadaniach dyżurni zadbali, aby nie zabrakło już zapieksów ;> ). Wiatry bywały słabe, średnie, a jednego dnia zaszczyciło nas nawet 6-7 Beauforta. Tego dnia wszyscy całkowicie przemokliśmy, bo zrobiły się olbrzymie fale, co chwila załamujące się znienacka tuż za plecami, zamieniające nasze łódki w Titaniki i przy okazji zalewające nas całych. Mi udało się nawet zostać zmytą z łódki przez jedną z takich fal :)

W lany poniedziałek obudził nas trener uzbrojony w pistolet na wodę. Na treningu wiało trochę za dużo, żeby rzucać się bombami wodnymi, ale nadrobiliśmy to następnego dnia.

Przedostatniego dnia zgrupowania wiało dość słabo, więc trener w przejawie swej litości odpuścił nam trening, ale po spakowaniu się nie minął nas codzienny bieg z portu do domu.

W dniu wyjazdu ku naszej ogromnej rozpaczy, oczywiście, nie było rozruchu. Wcześniej zjedliśmy śniadanie i poszliśmy się dopakować i sprzątnąć pokoje. Laserowcy pojechali wcześniej od nas autokarem i dzięki temu mogli pozwiedzać Barcelonę (np. Muzeum Czekolady...). My niestety wyruszyliśmy później i nie mieliśmy już czasu na zwiedzanie :( Później, czekając na samolot, ja, Wika i Oliwia poszłyśmy na lotnisku do żelkowni, gdzie z Wiką kupiłyśmy sobie wielkie opakowanie Jelly Belly's, z których po locie do Warszawy już prawie nic nie zostało... Lot minął bez większych przygód (oprócz dwukrotnego przejścia przez rękaw, co bardzo ucieszyło Wiktorię).

Szkoda, że to było już ostatnie Palamos w tym roku, ale mam nadzieję, że za rok też tu przyjedziemy.

Miśka

Jeszcze krótka notka Maxa:

We czwartek 12.04 cała nasza grupa wylądowała na lotnisku Okęcie. Wróciliśmy z Hiszpanii (Los Palamos). Wszyscy byliśmy zmęczeni podróżą, ale opaleni i zadowoleni. Na obozie  każdy dzień zaczynaliśmy od rozruchu i śniadania. Następnie szykowaliśmy się do wyjazdu do portu. W porcie taklowaliśmy sprzęt, gdy sprzęt był gotowy wypływaliśmy na wodę, za każdym razem mniej więcej o godz 12-13.Trenowaliśmy do 16.00 czasami 17.00 . Po spłynięciu roztaklowywaliśmy sprzęt i szliśmy się przebierać w stroje sportowe. Po zameldowaniu się i oddaniu toreb biegliśmy do domu. Gdy dotarliśmy do domu od razu kąpaliśmy się, a dyżurni szli przygotowywać nakrycia itp. Następnie szliśmy jeść obiad. Po obiedzie czasami mieliśmy odprawę odnośnie treningu. Każdego dnia po obiedzie lub odprawie szliśmy grać w piłę, albo w chowanego. O 22.00 mieliśmy ciszę nocną. Obóz był w trakcie Wielkanocy, co znaczy że śniadania wielkanocnego nie brakowało.

Wyjazd był bardzo ciekawy. Bardzo mi się podobał.

Max Branting

 

Zdjęcia z Francji tu i tu

Zdjęcia z Palamos tu

 

powrót do poprzedniej strony
 

wspierają nas:




 
 

do góry