No i skończyliśmy zimę w ciepłych krajach. Laserowcy
ostatnie zimowe zgrupowanie mieli we francuskim Martigues, Optimiściarze pozostali wierni Palamos...
Aaaa, no i w Hiszpanii byli jeszcze nasi młodzi adepci
Lasera, rozpoczynający dopiero swą przygodę z tą klasą.
W Palamos nasi zawodnicy pilnie trenowali
o czym poniżej, natomiast pobyt w Martigues zakończyliśmy udziałem w zawodach z
cyklu Laser Europa Cup. Najlepiej wypadł Matys, który w stawce 125 Laserów 4.7
zajął 16 miejsce, choć mogło być zdecydowanie lepiej - do ostatniego dnia nasz
zawodnik plasowała się na 4 pozycji niestety urwana opaska w przedostatnim wyścigu,
podczas którego dość mocno wiało uniemożliwiła zajęcia dobrego miejsca (a
Trener mówił żeby zabezpieczyć), no a ostatni wyścig to wybór złej strony, no i
w rezultacie obsuwa o 12 ‘oczek'. W Radialach startowało 219 zawodników, Kuba jako jedyny zakwalifikował się do złotej
grupy i zakończył zmagania na 60 miejscu, Cypek był w połowie srebrnej grupy a
Mikołaj w połowie brązowej.
Pobyt w Hiszpanii tak relacjonuje Vika:
Na widok deszczu pierwszego dnia
pomyślałam sobie - "no jasne, ostatnie Palamos miało być najfajniejsze, a
pewnie cały wyjazd będzie padało''. Na dodatek, kiedy usłyszałam od Lestiego
prognozę pogody, że do soboty ma być fatalnie, to wszystkiego mi się
odechciało. Na szczęście po jakimś czasie przestało padać i przez resztę dni
było przyjemne słońce i było baaardzo ciepło.
Oczywiście, jakżeby inaczej, nie
brakowało na wyjeździe przypałów, ponieważ zawsze mamy nadmiar szalonych
pomysłów w głowie. Mam nadzieję, że trenerowi podobała się nasza piosenka,
którą śpiewaliśmy ze specjalną dedykacją dla niego przy każdym posiłku -
"przyyypnij mi meedal, przyyypnij mi meedaal..." Wyjazd był bardziej
luźny niż poprzednie, trener był dla nas wyjątkowo hojny, na przykład pozwolił
nam oblewać się do woli w lany poniedziałek (bomby wodne, pistolety na wodę,
szlauch i inne tego typu przyrządy do oblewania), mogliśmy ostatniego dnia
zostać na dworze do 22 no i najfajniejsze - mogliśmy zamienić się łódkami z
laserowcami na jeden wyścig, i takie tam inne. Jednak pod względem jedzenia i
zasady ,,czego nie zjesz dzisiaj zjesz jutro" trener pozostał nieugięty.
Piter zostawał codziennie obdarowywany dodatkową porcją obiadu a Jasiek musiał
zjeść ogromnego skórotłuszcza.
Jednego dnia Wiktorowi, Maksowi i Piterowi chyba bardzo się
nudziło ponieważ postanowili rzucać w siebie kiełbasą Pitera (nie wiem skąd ją
miał). Oczywiście trener w porę zareagował na to niegodziwe zachowanie i
uświadomił Piotrkowi, że jedzenia się nie marnuje - kazał mu ją wysuszyć a
potem oddać psom (chyba).
Treningi były super, przeważnie
wiało ok 3B, czasem więcej. Słońce prażyło niemiłosiernie, więc pomimo wiatru
było ciepło i wszyscy oprócz Cyngla pływaliśmy w piankach, balastówkach lub
superwarmach. Jednego dnia było hardcorowo, bo mega się rozwiało i po przerwie
na jedzenie, na którą spłynęliśmy za falochron, nie mieliśmy już siły ponownie
wypłynąć. Fale nas wtedy strasznie telepały a niektórych nawet wywiało z łódki
- Michalina :)?
Nieustający konkurs na dyżurnego
trwał po każdym zakończonym dyżurze, bez wyjątku. Wielka Komisja w osobach
Trenera JJ, Trenerki Zuzi, Maksa i Lestiego wspólnie ogłaszała wygraną bądź
wysunięcie się dyżurnego na prowadzenie. Sądzę, ze trener miał swoich
faworytów, niewątpliwie byłam jednym z nich, bo miałam zaszczyt być dyżurną aż
cztery razy! (brawo ja...)
Brakowało nam bardzo naszej chędogiej trenerki :( [no
wiadomo;-) - przyp. red.]
Wiktoria
Swoimi wrażeniami dzieli się również Lesti:
We wtorek 3
kwietnia zebraliśmy się na lotnisku im. Fryderyka Chopina. W pierwszej turze
polecieliśmy ja, Jasiek Ohde-Świętosławski, Michalina i Wiktoria Wróblewskie,
Piotrek Ostrowski, Zosia Moritz i Oliwia Pawłowska. Z nieznanych powodów nasz
lot opóźnił się i przylecieliśmy do Barcelony o godzinie 15. Pogoda w
Barcelonie była śrenia. Było ciepło ale trochę padało. Następnie pojechaliśmy
do Palamos. Tam rozpakowaliśmy rzeczy, zjedliśmy obiado-kolację i poszliśmy
spać.
Dalej dni były do siebie podobne. Rano wstawaliśmy o godz. 8, ubieraliśmy
się i biegliśmy na rozruch. Po rozruchu jedliśmy śniadanie i pakowaliśmy rzeczy
żeglarskie do toreb. Potem jechaliśmy do portu, gdzie otaklowywaliśmy sprzęt.
Później szliśmy się przebrać i wypływaliśmy na wodę. Grupa laserowców składała
się ze mnie, Jaśka O.-Ś., Oliwii Pawłowskiej, Zosi Moritz i Maksa Jabłeckiego.
Pływaliśmy od 12 do 16.30. Przez większość dni było ciepło, ale zwykle po południu
padał deszcz.
Bardzo miło spędziliśmy święta. Na stole nie zabrakło ciast i
innych delicji. Trener Jerzy Jodłowski wygłosił mowę, w której cieszył się że
możemy wszyscy razem spędzić święta, a także wspominał inne wyjazdy, na których
urządzaliśmy śniadanie wielkanocne.
Przez cały wyjazd wiatr był łaskawy, i tylko
ostatniego dnia postanowił przenieść się w inne miejsce, jednak przez większość
dni wiało mocno i dzięki temu mogliśmy trenować. Moim zdaniem ostatni wyjazd do
Palamos w tym roku był bardzo udany, i mimo że czasem trener Jerzy lekko się
irytował, to w gruncie rzeczy wszyscy bardzo miło będą pamiętali ten wyjazd.
Jan Marcin
A poniżej Palamos okiem Miśki:
Ostatni
tegoroczny wyjazd do Palamos rozpoczął się tradycyjnie lotem do Barcelony. Ku
wielkiej radości Wiktorii wchodziliśmy i wychodziliśmy z samolotu rękawem.
W Barcelonie wsiedliśmy do samochodu i przejechaliśmy do Palamos. Na miejscu rozpakowaliśmy
bagaże, a taklowanie sprzętu trener wspaniałomyślnie przełożył nam na następny
dzień. Zostałam skazana na mieszkanie w jednym pokoju z Wiktorią...
Następnego
dnia rano trener bezlitośnie wyciągnął nas na morderczy rozruch, który prowadził
Pan Piotr. Biegaliśmy o wiele dłużej niż zwykle i zabrakło czasu na ćwiczenia
(rzecz jasna bardzo tego żałowaliśmy). Potem, po śniadaniu (bez zapieksów :( )
pojechaliśmy do portu rozpakować sprzęt, co zajęło nam potwornie dużo czasu
(pewnie przez brak siły, którą normalnie dają nam zapieksy...). Gdy mieliśmy już
wszystko gotowe, musieliśmy poczekać z wyjściem na wodę, ponieważ zaczął
padać deszcz, jednak kiedy tylko trochę przestało lać, trener zmusił nas do wyjścia
na wodę. Po południu dołączyli do nas ci, którzy poprzedniego dnia pisali test
szóstoklasisty i nie mogli lecieć razem z nami. Podczas czasu wolnego
tradycyjnie poszliśmy grac w gałę i chowańca.
Kolejne dni
mijały nam podobnie do pierwszego (ale na rozruchach biegaliśmy krócej i robiliśmy
ćwiczenia, a na kolejnych śniadaniach dyżurni zadbali, aby nie zabrakło już
zapieksów ;> ). Wiatry bywały słabe, średnie, a jednego dnia zaszczyciło nas
nawet 6-7 Beauforta. Tego dnia wszyscy całkowicie przemokliśmy, bo zrobiły się
olbrzymie fale, co chwila załamujące się znienacka tuż za plecami, zamieniające
nasze łódki w Titaniki i przy okazji zalewające nas całych. Mi udało się nawet
zostać zmytą z łódki przez jedną z takich fal :)
W lany
poniedziałek obudził nas trener uzbrojony w pistolet na wodę. Na treningu wiało
trochę za dużo, żeby rzucać się bombami wodnymi, ale nadrobiliśmy to następnego
dnia.
Przedostatniego
dnia zgrupowania wiało dość słabo, więc trener w przejawie swej litości odpuścił
nam trening, ale po spakowaniu się nie minął nas codzienny bieg z portu do
domu.
W dniu
wyjazdu ku naszej ogromnej rozpaczy, oczywiście, nie było rozruchu. Wcześniej
zjedliśmy śniadanie i poszliśmy się dopakować i sprzątnąć pokoje. Laserowcy
pojechali wcześniej od nas autokarem i dzięki temu mogli pozwiedzać Barcelonę
(np. Muzeum Czekolady...). My niestety wyruszyliśmy później i nie mieliśmy już
czasu na zwiedzanie :( Później, czekając na samolot, ja, Wika i Oliwia poszłyśmy
na lotnisku do żelkowni, gdzie z Wiką kupiłyśmy sobie wielkie opakowanie
Jelly Belly's, z których po locie do Warszawy już prawie nic nie zostało...
Lot minął bez większych przygód (oprócz dwukrotnego przejścia przez rękaw, co
bardzo ucieszyło Wiktorię).
Szkoda, że
to było już ostatnie Palamos w tym roku, ale mam nadzieję, że za rok też tu przyjedziemy.
Miśka
Jeszcze krótka notka Maxa:
We czwartek 12.04 cała nasza grupa
wylądowała na lotnisku Okęcie. Wróciliśmy z Hiszpanii (Los Palamos). Wszyscy
byliśmy zmęczeni podróżą, ale opaleni i zadowoleni. Na obozie każdy dzień zaczynaliśmy od rozruchu i
śniadania. Następnie szykowaliśmy się do wyjazdu do portu. W porcie
taklowaliśmy sprzęt, gdy sprzęt był gotowy wypływaliśmy na wodę, za każdym
razem mniej więcej o godz 12-13.Trenowaliśmy do
16.00 czasami 17.00 . Po spłynięciu roztaklowywaliśmy sprzęt i szliśmy się
przebierać w stroje sportowe. Po zameldowaniu się i oddaniu toreb biegliśmy do
domu. Gdy dotarliśmy do domu od razu kąpaliśmy się, a dyżurni szli
przygotowywać nakrycia itp. Następnie szliśmy jeść obiad. Po obiedzie czasami
mieliśmy odprawę odnośnie treningu. Każdego dnia po obiedzie lub odprawie
szliśmy grać w piłę, albo w chowanego. O 22.00 mieliśmy ciszę nocną. Obóz był w
trakcie Wielkanocy, co znaczy że śniadania wielkanocnego nie brakowało.
Wyjazd był bardzo ciekawy. Bardzo
mi się podobał.
Max Branting
Zdjęcia z Francji tu i tu
Zdjęcia z Palamos tu
|