Ferie skończone, teraz chwilę w szkole posiedzieć trzeba będzie i
pouczyć się, aż do... następnego wyjazdu! A ten dopiero w marcu, ech.
Jak było teraz? Viktoria dzieli się z nami swoimi wrażeniami:
Po tygodniowym pobycie w La Molinie czekały nas dwa 'hard' tygodnie w Palamos.
Nagła zmiana klimatu wzbudziła w nas świetne wymówki do niepójścia na rozruch,
takie jak przeziębienie czy rozwolnienie z bólem brzucha. Podczas podróży
spotkały nas niewątpliwie niewąskie sensacje, ponieważ droga była kręta bo
prowadziła przez góry (odkrywcze).
Codziennie rano o nieludzkiej porze ( 7:40 )
trener wyrywa nas z łóżek na mordercze rozruchy, aczkolwiek wiemy że bardzo
dobrze wpływają one na naszą kondycję.
Z rana jest chłodno,
ale na szczęście potem słońce wychodzi zza chmur i z radością pędzimy do portu
by wreszcie wyjść na trening. Wiatr każdego dnia jest bardzo podobny; 2 do 3 w
skali Beauforta, lecz na początku i na końcu wyjazdu zaszczycił nas nieco
mocniejszy wiatr i dopiero wtedy mogliśmy naprawdę pożeglować. Woda nie jest
bardzo zimna, ale za to zasolona, co bardzo szkodzi naszym Optimistom i
codziennie musimy czekać w ogromnej kolejce by wreszcie dobić się do ‘szlałfa'
i spłukać morską wodę. Na przeszkodzie zawsze stoją nam optimiściarze z Iławy,
którzy usilnie próbują wydrzeć nam z rąk węża co oczywiście jeszcze nigdy im
się nie udało. Ich zemstą było dwukrotne wyłączenie nam wody, ale trener szybko wkroczył do akcji i
objaśnił im, że jeśli to się powtórzy to im nogi z d... powyrywa (chyba nie nasz
Trener?! - przyp. red.). Niestety ‘styp' z naszymi kolegami było niemało,
między innymi wrzucenie nam ości ryby do łódek czy podeptanie naszych żagli.
Podczas każdego obiadu
i śniadania dyżurni chętnie i zapalczywie wykonują swoją robotę. Niektórzy
jednak obijają się ale ci ambitni natychmiast nadrabiają po nich zaległości.
Do Palamos przyjechali
Alek i Mikołaj, którzy pływali z trenerem Heniem na Laserach. Na pewno żałują,
że przyjechali na tak krótko bo już w czwartek lecieli z powrotem do Polski.
Dzisiaj dzień
zapowiadał się fatalnie. Miało wiać 8 ‘Bofa'. Przyjechaliśmy do portu i
zaczęliśmy taklować sprzęt. Powietrze było ciężkie a nad nami wisiały ciemne cumulonimbusy.
Wszystko wskazywało na burze, ale po pięćdziesięciominutowym pobycie w mieście
rozpogodziło się i mogliśmy spokojnie wyjść na wodę. Tego dnia bardzo mało
wiało, więc nawet nie wypływaliśmy z główek portu. Robiliśmy suche gleby i
zamienialiśmy się łódkami z Laserowcami. Po 1,5 godziny spłynęliśmy do portu i
pojechaliśmy do domku. Tam czekała na nas reszta zadań, które wyznaczył nam
trener. Za nasze niegodne i paskudne zachowania wszystkie panie musiały
spakować się całkowicie jak do wyjazdu, posprzątać apartament i znów się
rozpakować. Na wykonanie tego zadania miałyśmy zaledwie pół godziny, ale myślę,
że dobrze sobie z tym poradziliśmy.
Jeszcze tylko jeden trening przed nami i wracamy do domu.
Kilka fotek tu:
http://www.facebook.com/uksfir
|