Max właśnie wrócił z Mistrzostw
Świata (czekamy na raport), Laserowcy trenują w Palamos a Optimiściarze szusują
po pirenejskich stokach.
Jak czas najmłodszym płynie w La
Molinie relacjonuje Viktoria:
Naszą podróż do Hiszpanii
rozpoczął długi, wykańczający i nudny lot samolotem. Wszystkich bolały uszy,
ale ból ustał po zbiorowym żuciu gumy. Potem jeszcze dwie godziny w zaiście
niesamowitym samochodzie trenera i dojechaliśmy na miejsce. Wtarabaniliśmy się
z torbami na górę i rozgościliśmy się w naszych kwaterach. Ustaliliśmy, kto
kiedy będzie miał dyżur a potem zjedliśmy pyszny obiad przyrządzony przez naszą
chędogą trenerkę Ewę. To oczywiste, że po tylu wrażeniach trudno było nam
zasnąć, przynajmniej mi, Paulinie i Michalinie, ponieważ opowiadałyśmy sobie
horrory. Mówiąc w skrócie - każdego dnia
była piękna pogoda; słońce, ciepło i lekki wiaterek. To wspaniałe wrażenie psuł
brak śniegu. Ale na szczęście stoki były regularnie naśnieżane. Ale nie można zapomnieć o naszych
niesamowitych dyżurnych. Po każdym posiłku ,,para buch ściera w ruch" (jak to
trener orzekł), latanie na miotle i pakowanie zmywarki. Pomijając te wszystkie
nieszczęścia myślę, że wszystkim się tu podoba. Od rana leci telewizja na
kanale rac 105, robiący nam wodę z mózgu głupim piosenkami.
Dzisiaj zasiedliśmy do śniadania w świetnym humorze.
Niestety popsuł go nam wstrętny wiatr i mróz. Na szczęście po jakimś czasie
rozpogodziło się i znowu wróciły nam siły do ćwiczenia. O 16:00 wróciliśmy na
dół, spakowaliśmy sprzęt i pojechaliśmy do SKLEPUuu... Zrobiliśmy sobie zapasy na
wyjazd i wróciliśmy do domu. Nie ominęło mnie i Pauliny sprzątanie po obiedzie
i zmywanie brudnych garów w pokoju trenerów. Teraz wszyscy siedzą przed
telewizorem i oglądają bezsensowne teledyski i zaraz idziemy spać.
|