Wszystko co dobre kiedyś się kończy... Powtarzając to jak (nomen omen) mantrę
próbujemy przystosować się do otaczającej nas szarej rzeczywistości i przywyknąć
do chłodu panującego wokół. Na pocieszenie pozostaje fakt, że już w styczniu ruszamy
do naszego Palamos. To jednak niestety nie to samo...
Nasz pobyt zakończyliśmy startem w Mistrzostwach Hongkongu, nie
dla wszystkich okazał się on szczęśliwy. Zwłaszcza pierwszy dzień stanowił serię niefortunnych zdarzeń - 3 falstarty
i urwany obciągacz bomu zaważyły na tym, że Marta i Cypek nie liczyli się w
walce o medale w Radialu, również Matys zawalił sobotę i dwa wygrane wyścigi
oraz 2 miejsce w niedzielę nie wystarczyły by zwyciężyć w Laserze 4.7, z kolei
Michał pierwszego dnia miał świetne wyścigi, drugiego natomiast realizacja
ambitnego planu nie do końca się powiodła. No cóż... Tak czy owak wszyscy
jednogłośnie (nawet Matys) przyznają, że warto było!
Ostatnia już relacja z daleka, czyli Hongkong oczami Cypka...
W piątek, ostatniego dnia zwiedzania, rozpoczęliśmy dzień od wizyty w
outlecie. Ceny były tak okazyjne, że niektórzy wydali swoje ostatnie pieniądze,
byle tylko kupić wyszukane rzeczy. Ucieszeni zakupami, wyruszyliśmy, by
odwiedzić posąg Buddy- ponad 30 ton brązu o wysokości 36 metrów. Zanim jednak
ujrzeliśmy statuę, czekała nas 2 godzinna kolejka do wjazdu na górę.
Po zwiedzaniu, zaproszeni na obiad przez naszego kolegę z Hong Kongu,
Sama, poszliśmy do koreańskiej restauracji, gdzie zjedliśmy przepyszne
barbecue.
Pierwszy dzień regat odbył się bez większych problemów, mimo tego, że
polscy zawodnicy wyjątkowo nie mieli szczęścia. Wiatr był tego dnia bardzo
zmienny, o sile dochodzącej w szkwałach do 4B.
Drugiego dnia regat wiatr był zmienny, lecz większość polskich zawodników
poprawiło swoje pozycje. Regaty zakończyły się dla nas pomyślnie. W klasie Laser
Radial: Cypek był 6, a Marta 7. W Laserze 4.7 Matys zajął 2 miejsce, a Michał
był 3.
Wyjazd uważamy za bardzo udany i liczymy na więcej takich wojaży.
Tu i tu sprawdzić można jak nam tam fajnie było...
|