Hongkong według Marty
Czwarty dzień pływania
podobnie jak trzeci był świetnym dniem do żeglowania. Warunki zupełnie się od
siebie różniły, ale dzięki temu byliśmy w stanie maksymalnie wykorzystać czas
spędzony na wodzie. W poniedziałek było bardzo wietrznie, ale za razem stabilnie.
Natomiast we wtorek wiatr pomniejszał swoją siłę z godziny na godzinę, co
skutkowało holowaniem do portu. Resztę dnia spędziliśmy na zakupach, pobliski
targ okazał się idealnym miejscem odpoczynku dla polskich, młodych żeglarzy.
Wyszukując ciekawych pamiątek mieliśmy dużo frajdy z targowania się z
miejscowymi sprzedawcami. Po wyczerpującym popołudniu nadszedł czas na obiad.
Jak codziennie pan Marek zabrał nas do chińskiej restauracji, w której każdy
znalazł coś dla siebie. To był świetny dzień nie tylko pod względem treningu,
ale zarówno turystyki i odpoczynku. Mnóstwo śmiechu, świetna pogoda, żeglarstwo
i dobre jedzenie, to jest wszystko czego nam do szczęścia potrzeba J.
Czwartek był pierwszym
dniem zwiedzania najbardziej niezwykłego miejsca na świcie w jakim do tej pory
byliśmy. Ku naszemu zdziwieniu pogoda po raz kolejny była wspaniała od samego
rana, co sprawiło, że poczuliśmy się
jakby znowu były wakacje. Po spotkaniu w yacht clubie ruszyliśmy na podbój Hong
Kongu. Wszystko było dokładnie zaplanowane przez pana Marka, który okazał się
być nie tylko świetnym trenerem, ale zarówno przewodnikiem. Opowiadał nam o
wszystkim w taki sposób, że słuchaliśmy z zafascynowaniem. Wycieczka była tak
niesamowita, że dopiero wieczorem zdaliśmy sobie sprawę z tego, że minęło wiele
godzin od kiedy wyjechaliśmy z klubu i niestety pomału nadchodzi czas, aby wracać do
domu. Cały dzień był nastawiony na zwiedzanie, ale mimo tego nie było nudno ani
przez minutę. Pan Marek zasypywał nas anegdotkami, legendami, a nawet oferował
cukierki za znalezienie odcisków dłoni dwóch słynnych aktorów w alei gwiazd. Przepływając
promem na wyspę, podziwialiśmy wspaniałe budynki, będące największą ozdobą tego
miasta, szczególnie nocą, o czym się przekonaliśmy kilka godzin później. Do
teraz jestem pod wrażeniem widoków, które były główną atrakcją dzisiejszego
dnia. Pełni wrażeń koło godziny dwudziestej byliśmy już zmęczeni, a to jeszcze
nie był koniec. Bowiem czwartek nie polegał tylko na podziwianiu okolicy, ale
również tego dnia przeżyliśmy swoje pierwsze święto dziękczynienia. Spędziliśmy
je w domu Geralda, gdzie było tak sympatycznie, że na pewno na długo zapadnie
nam w pamięci ten wieczór. Od samego rana byliśmy przepełnieni radością, co
zawdzięczaliśmy naszemu wspaniałemu przewodnikowi, ale także całej ekipie. Wszystko
było świetnie zaplanowane, a atmosfera nie mogłaby być lepsza. Po takich
doznaniach już nie mogę się doczekać jutra, a jedyne co mnie martwi, to, to iż
w poniedziałek wracamy do naszej szarej rzeczywistości. Na szczęście mamy całą
masę zdjęć, dzięki którym w chłodny, zimowy wieczór będziemy mogli umilić sobie
czas wspominając niezwykłe, listopadowe wakacje.
Zdjęcia
|